Nie śpij bo dziury

Drugi dzień na Madagaskarze przywitał nas słoneczkiem. Śniadanko było – a jakże – a la Francuskie, czyli na słodko + bagietka. Smaczne – nie powiem do tego soczek wyciskany na naszych oczach – pychota. Po krótkiej jeździe, jesteśmy w porcie i pakujemy się do łodzi. Dostajemy kapoki, bo inaczej kapitan dostanie karę. 30 min szybkiego biegu łodzi i już jesteśmy na wyspie nazwijmy ją „główny Madagaskar” bo tak na prawdę to wczoraj byliśmy na wysepce koło Madagaskaru. Łódka mala bo bagaże płyną obok. Potem pakujemy się do busa, bagaże na dachu. No i rozpoczyna się jazda i to w dosłownym znaczeniu. Nasze Polskie dziury to dziureczki, jakieś ociupeńki, kruszynki. Drogi – choć nie wiem czy to to można nazwać drogą – są tragiczne. Mamy do hotelu 250 km. Jedziemy w tempie 20 km/ godz. Jedziemy droga krajową nr 6. Podkreślam KRAJOWĄ,  na której pasą się gęsi, kury, często krowy. Po drodze widoki jak z XIX wieku tylko że czasami przejedzie auto. Najpopularniejszym środkiem transportu to krowa zebu a i na mięsko się nada (choć twarda jak bucior – jemy zebu na lunch). Dzieci radosne, machają, a my w busiku odmachujemy, i skaczemy na dziurach jak ping-pongi. W połowie drogi wizyta na plantacji kakao, wanilii. Po drodze mijamy pogrzeb. Wbrew pozorom to radosne wydarzenie, bo przecież nieboszczyk będzie się miał lepiej. W kolejnej wiosce ślub – a właściwie odnowienie ślubów po 50 latach. Gwarno, goście przyjechali na motorach lub na zebu. Cudownie, a wszędzie dziury, dziury, koleiny i znowu dziury. Jesteśmy wyczerpani jazdą. Jak zamykam oczy to widzę i czuję dziury. Nawet w hotelu. Dobranoc DZIURY…….

Dodaj komentarz