Madagaskar znowu nas zaskoczył. Pomna wczorajszego zimna i deszczu, ubieram się ciepło jak to na wiosnę przystało. Długie spodnie, kurtka przeciwdeszczowa, polar. Na wszelki wypadek krótkie spodenki lądują u Szymona w plecaku. Ruszamy o 8 rano zdobywać szczyt Góry Francuza. Dla taty to pewnie jakiś pagórek bo ma tylko (albo i aż) wzniesienia 400 m. Jednak dla mnie to istny Giewont. Startujemy… Po 100 m decyduję się przebrać w spodenki. Idę za skałkę i mały striptiz i już jestem znowu na szlaku. Trzej przewodnicy idą z nami, więc czekają grzecznie aż się przebiorę. Idziemy drogą krzyżową. Mijamy pierwszą stację. Początkowo idzie dobrze. Jest straszny wiatr. Naraz ciemno… zaczyna kropić. Chyba trzeba zmienić spodnie na długie. Szymon radzi – daj szansę słońcu. Nie mija 5 min. i rzeczywiście – jest. Nie opuszcza nas już do końca dnia. Idziemy przez skały, droga mocno kamienista. do tego wiatr i moja fryzura „przeminęła z wiatrem”. Niech to …. Zatrzymujemy się na punktach widokowych. Cudowne morze do tego malownicze wysepki wyrastają niczym grzyby po deszczu. Są różnego kształtu. Jednemu kojarzy się ich kształt -szczególnie panom- a to z piersiami kobiety, a to z kapeluszem Chińczyka, jeszcze innym innym z odwróconym kuflem piwa (głodnemu\ spragnionemu chleb \ piwo na myśli). Zwał jak zwal – jest ślicznie. Do samego szczytu dociera się po pokonaniu ok. 650 schodów. Tu jest problem. Znajduję jednak towarzyszkę niedoli. Szymon i mąż Pani dzielnie nas wspierają i kibicują. W końcu eureka docieramy na miejsce kiedy wszyscy już chcą schodzić. Szybkie zdjęcia bo strasznie wieje wiatr, i my też schodzimy. Po co tu było wchodzić skoro i tak trzeba znowu schodzić… Idziemy inną trasą. Po drodze przewodnicy wypatrują kameleony, nawet jeden pokazuje skorpiona. Omijamy go z daleka, cykamy zdjęcia przy baobabie suareza i gnamy na dół bo tam czeka na nas zimne piwo. Jeszcze nigdy mi tak nie smakowało piwo. Jedziemy na lunch. Tu Szymon ma raj. Dlaczego ?? Bo są 2 lemury. Leniwe jakieś, może im też ciepło… Zachęta z banana robi swoje, i schodzą do nas tzn. do Szymona. Ja z daleka robię im zdjęcie. Cudownie ….. bo potem 1,5 godz. plażowania i sjesta. Ja w słoneczku, Szymon pod palmą i w cieniu ale i tak ma czerwony nos, jak renifer Rudolf od Św. Mikołaja Taki odpoczynek to ja lubię. Ocean mieni się srebrem w pełnym słońcu, fala nóżki moczy. Szkoda że nie mam kostiumu kąpielowego. Na koniec wizyta w domu Malgasza. To mi zepsuło humor. Jak oni żyją, nie będę opisywać to trzeba zobaczyć. Rozdajemy kredki które Szymon kupił w Polsce, inni dają cukierki, inni długopisy. W całej wiosce święto. Szymon robi sobie zdjęcia z tutejszymi dziewczynami. To mężatki – więc trza uważać. Obywa się bez awantury od mężów bo ponoć dla nich wierność to coś abstrakcyjnego, a sex to raz z żoną , raz z sąsiadką….. Luzik ….
