Rano budzi mnie deszcz który uderza o dach naszej loggi. Hotel jest imponujący w stylu „Pożegnanie z Afryką”. Chyba nie byłam do tej pory w równie stylowym i urokliwym hotelu. Małe wodospady, figury z brązu zwierząt, chatki murzyńskie dopełniają atmosferę Afryki. Patrząc w niebo, na deszcz mam obawy co do spaceru z lwami. Docieramy do Lion Park (Park Lwów)o 8.30. Wypogadza się. Zamykają nas w samochodzie z klatką. Park jest ogrodzony potężnym drutem,i siatką, są zabezpieczenia typu śluzy, kamery i uzbrojeni strażnicy. Najpierw odczuwam strach gdy wychodzi pierwsza rodzina lwów. Później trochę się oswajam widząc że lwy są najedzone i kompletnie nie interesują się ludźmi. Naraz …. lew pokazuje na co go stać. Budzi się i ryczy . Niesamowite, jak w ramówce filmu Gold Meyer. Jedziemy dalej. Tu scenka jak z bajki o Królu Lwie. Cała rodzinka: mama, tata i małe lwiątko. Bawią się. Samiec jest znacznie ładniejszy niż samica (to odwrotnie niż u ludzi). Jego grzywa dodaje męskości i potęgi. Czuje się jego wielkość. W końcu to król. Dalej jedziemy do gepardów. Budzą się ze snu, i raczej są złe że je ktoś ośmiela budzić. Nawoływania strażnika nic nie dały. Olały nas całkowicie. Dalej żyrafy i psy afrykańskie. Tym ostatnim przeszkadzamy w seksie. Ostatnim punktem programu jest spacer wśród małych lwiątek. Mam stracha. Ale to nic nowego. Myjemy ręce przed wejściem na wybieg, aby nie wnosić zarazków do lwów. Ja oczywiście myję je też i po spacerze. Ale to nic nowego w moim przypadku. Załapuję się na karmienie żyrafy. Jak dla mnie na jeden dzień mam dość zwierząt. Szymek przeciwnie. Chętnie by jeszcze zapolował. Ruszamy dalej. Najpierw do Soweto. Tu wysiadamy przy domu Mandeli. Mandela jest uważany za świętość i na każdym kroku jest widoczna jego wielkość. Jest tu pełno jego pomników, murali, zdjęć, a każde miasto ma ulicę z jego nazwą. Dom jak dom , ale świetni był zespół złożony z kilku Afrykanerów którzy przebrani w tradycyjne stroje tańczą na ulicy. Oczywiście muszę mieć z nimi zdjęcie. Uśmiecham się znacząco, a oni chętnie pozują. Focia super wyszła
Johannesburg rozczarowuje. Miasto moloch, wysokie domy, w stylu jak w czasach komuny, chyba najbrudniejsze jakie do tej pory widziałam w RPA. Dużo czarnych. W porównaniu z pięknym i majestatycznym Kapsztadem (nazwałam to miasto „księżniczką”, tu chętnie bym zamieszkała), Johannesburg jest – nie bójmy się tego słowa – brzydki. W skali 1 do 10 daje mu -1. W Kapsztadzie jest więcej białych, domy są zadbane niskie, praktycznie nie ma blików, ulice czyste, i samo położenie miasta robi ogromne wrażenie, zaś Johannesburg, jest miastem czarnych i wysokich domów. Jesteśmy tu niedługo bo tylko z 4 godziny. Dalej lecimy do Pretorii. Tu już lepiej. Szybkie zwiedzanie Placu Sprawiedliwości, domu Krugera (tego od Parku)i ładny pałac prezydenta na zakończenie. Jutro wylot do Zimbabwe.