Budzi mnie w nocy bębnienie deszczu o dach, a właściwie ulewa. Domek wprawdzie murowany, ale dach już z liści palmy pielgrzyma, czy wytrzyma taki strumień wody? Na razie nic nie kapie na głowę – mogę spać dalej. Sen jednak nie przychodzi. Kręcę się i wiercę w łóżku dość długo. Dalej sucho – nic nie kapie. Ranek. Po deszczu ani śladu, no może kilka kałuży. Zaś na błękitnym niebie malarz namalował białą farbą śliczne obłoczki. Idziemy na plażę. Morze wzburzone, są większe fale niż wczoraj, większy też wiatr. Plaża prawie pusta. To nie przez wiatr, prawie cały turnus pojechał na wycieczkę. Jest cisza, spokój. Lokalny Matejko, za murkiem hotelowym, ma wystawę swoich prac. Może nie mój styl malarski, ale niektóre są całkiem ładne. Idziemy zobaczyć. Obrazy oparte o patyk, przegrywają walkę z wiatrem i lądują na plaży. Łapiemy je. Idziemy z Szymkiem w morze które odpływa. Dołączają do nas dzieci które mieszkają obok hotelu. Jedna dziewczynka chce „bon-bą” tzn. cukierka, inna euro. Nie mamy ani cukierka ani euro, więc odchodzą. Znajdujemy ładny kawałek rafy. Gdyby go oczyścić, byłby idealny na półkę do łazienki. Jednak zabronione jest wwożenie rafy na teren unii europejskiej. Chyba nie zaryzykujemy i wyrzucimy korala tam gdzie jego miejsce, w morze. Po godz. 16 ciszę przecina warkot silnika łodzi. To wracają dzisiejszy wycieczkowicze. Morze jeszcze daleko to i daleko ich wysadzają. I idzie zgraja ludzi, z daleka wyglądają jak uchodźcy z Somalii. I znów robi się gwarno i tłumnie. A tak było cudnie.
![](https://aniaiszymon.5v.pl/wp-content/uploads/2018/10/20181002_102302.jpg)