Wiaterek, wiatr, wicher- czyli 10 w skali Bouforta

Dzisiejszy dzień był pełen wiatru i spektakularnych widoków. Wyjechaliśmy z Kapszatadu o 9 rano. Słoneczko grzało, niebo bezchmurne ale wiatr wiał ogromny, że chciało mnie przewrócić. Musiałam trzymać się Szymona, a że on chucherko to trzymaliśmy się wzajemnie. Dzień rozpoczeliśmy od rejsu statkiem do skał na których wylegują się foki. Szymon odważny, poszedł na dziób statku, ja poslusznie za nim. Myślimy – wyjdą fantastyczne zdjęcia. Może i tak ale ….. do pierwszej fali która nas ochlapuje od stóp do głów. Uciekamy z pokładu odkrytego na pokład zakryty. Suszymy się ….. a moje włosy…. . Musiałabym w tym miejscu przekląć. Nie zrobię tego, ale powiem tylko KURCZĘ. Wiatr wieje niemiłosierie, albo lepiej powiedzieć wicher. Potem jest już tylko gorzej. Na Przylądku Dobrej Nadzieji wkładam do kieszeni kamienie aby mnie nie porwało. Na szczęście widoki wynagradzają wiatrowe perypetie. Wspinamy się na latarnię morską, a ja uciekam przed …. pawianami. Ich czerwone pupy są odstraszające. Szymon znowu bawi się w paparaci zwierząt i poluje na nie z obiektywem. Śliczne są natomiast pingwiny, ktore stadnie żyją na jednej z licznych zatok Kraju Przylądkowego. Uchwyciliśmy nawet moment gdy upawiają seks (bez krępacji przy innych osobnikach pingwinów oraz publiczności ludzi). Luzik. Następnie przebujamy się przez góry i to dosłownie. W górach więźniowie wykuli drogę. Z jednej strony skały z drugiej Ocean Atlantycki z widokiem na białe plaże z równie białymi falami uderzającymi w skały. Wcale nie dziwota że tyle statków tu się rozbiło. Na koniec Szymon stwierdził że ma opalone (spalone) czoło. To wina wiatru. Wg. mnie było jak w piosence Krawczyka „10 w skali Bouforta”. Ale i tak było fajnie.

Dodaj komentarz