Winko w Stalenbosch

Ostatnie godziny w Kraju Przylądkowym spędziliśmy na krótkim spacerku po Kapsztadzie. To naprawdę urocze miasto, ślicznie połóżone wśród gór nad oceanem, o klimacie śródziemnomorskim. Ogrody Kampani Indyjskiej przywitały nas słońcem oraz licznym stadkiem wiewiórek i skaczącymi i żebrzącymi o jedzonko. Mieliśmy w plecaku biszkopty, które zasmakowały „Basią”. Wychodząc z ogrodów rozpościera się piękna panorama Góry Stołowej. Szkoda było wyjeżdżać z Kapsztadu (który jest nazywany u lokalsów Cape Town). Nasze kroki kierujemy na południe do winnic Stalenbosch. Tu degustacja win wprowadza wszystkich w wesoły nastrój. Winnica jeśt oazą spokoju. Pozwala zapomnieć o zewnętrznym świecie. Przy każdej alejce z winoroślem rośnie krzak róży. Myślimy że to efekt estetyczny, nic bardziej mylnego. Sadzi się je z powodu mszyc. Na różach zaraza pojawiają się najpier i jeszcze można uratować krzaki winorośli. Szkoda nam jechać z tak „wesołego” miejsca (winko działa). Miasteczko Stalenbosch jest bardzo zadbane, widać tu wplywy Holenderskie. Szczególnie po budynkach i ubiorach niektorych niewiast. Oczywie Szymon musiał zrobić sobie fotkę z jedną z nich. Osobliwy jest też Zjednoczony Metodyczny Kościoł Holenderski. Afrykanerzy mają ciekawie rozwiązaną sprawę miasteczka studenckiego. Na dużej powierzchni zlokalizowali wszystko co jest potrzebne studentowi od biblioteki (jest pod ziemią) po fryzjera oraz barów (na górze). Widać piorytety. Luzik :-).
Wieczorem lecimy do kolejnego miasta w RPA – Durbanu.

Dodaj komentarz