Afryka nie chce nas wypuścić.

W ostatnim dniu pogoda się pogarsza. Leje jak z cebra. Jedziemy na lotnisko w strugach deszczu. Odprawa trwa w najlepsze. Naraz gaśnie światło. Odprawa staje. Uruchamiają zasilanie awaryjne. Odprawa rusza dalej.Podchodzimy do bramki na wylot. Czekamy długo. Naraz komunikat… padł system naprowadzający samoloty, dziś żaden samolot nie odleci i nie przyleci. Zastanawiają się co robić. Czekamy. Czekamy i czekamy. Mamy w pamięci że o 20.50 mamy przesiadkę w Johannesburgu do Doha. Decyzja lotniska- Trzeba wszystkich pasażerów przetransportować do pobliskiego Liwingston. OK tylko że to jest w Zambii. Problem jest jeden co z wizą wjazdową do Zimbabwe bo już przybili wyjazdową. Po kolejnym zamieszaniu anulują wyjazdową wizę. 200 osób z naszego samolotu pakują w busy. Deszcz leje niemiłosiernie. Jedziemy na granice około 30 minut. Granica to jedna budka typu pakamera. My na szczęście jedziemy w busie nr 2. Dwieście osób wysiada, my też. Na szczęście my wchodzimy do budki. Inni nie mają tyle szczęścia stoją na zewnątrz w deszczu. Przybijają pieczątkę wyjazdu z Zimbabwe, wsiadamy w bus (cali już mokrzy). Jedziemy przez pas ziemi niczyjej, przez most na rzece Zambezi. Granica z Zambią. Tu jeszcze gorsza budka niż w Zimbabwe. O komputerach nikt nie słyszał. Dwieście osób chce wejść do budki gdzie mieści się max 10 osób. My z Szymkiem pchamy się, a ja szczególnie bo wokoło latają małpy. Adrenalina działa na maksa. Pojawia się kolejny problem. Zambia nas przymnie tylko trzeba zapłacić za wizę 50 dolarów od osoby. Tłumaczenia panów z lotniska że my tylko na półgodziny, nic nie dają. Chcecie wjechać to kupcie wizę. Tu kolejne zamieszanie bo nie wszyscy mają kasę. Kartą płacić nie można, kantoru nie ma. Linie lotnicze mają zwracać za wizę tylko trzeba wziąć rachunek. Płacimy, bo co robić, na granicy nie chcę zostać to raz że wszędzie małpy, a po drugie leje. Pani z okienka wypisuję wizę ręcznie a to trwa ok. 5 minut / os. Ludzie mokną są wkurzeni. Mamy wizę, pytamy się o nasz rachunek. Nie ma problemu, wypisuje go inna pani w innym okienku. Znowu czekamy. Nim wszyscy ludzie z samolotu otrzymali wizę i rachunek, trwało to 2 godziny. Docieramy na lotnisko. Znowu odprawa paszportowa i bagażu. Wylatujemy o 19. Na lotnisku w Johannesburgu, każą wysiadać szybko tym co lecą do Doha, bo Qatar Airlines czeka na nas. Cudownie. Przegonili nas przez całe lotnisko (jedna pani z Kanady prawie miała zawał). Znowu odprawa paszportowa i bagażowa. Trwało to i trwało i co …. Doha odleciało bez nas. Trzeba przebookować bilety. Kolejne zamieszanie. Konie końców zostajemy o dzień dłużej. Aby nie siedzieć w hotelu cały dzień, wybieramy się do „złotego miasteczka”. Jedziemy do kopalni złota. Taka nasza Złotoryja. Była tam akurat szkolna wycieczka. Dzieciaki są słodkie i chętne do zdjęć.

Potem już tylko lotnisko i do domu. Zatem czas teraz czas na podsumowanie i refleksje oraz spostrzeżenia
– Co mnie zaskoczyło ? – zróżnicowanie RPA, tj. bogaty Kapsztad i południe kraju, biedniejszy środek i północ.
– Największe rozczarowanie? – Park Krugera.
– Najfajniejsze miejsce? – tu mam dylemat bo i Przylądek Dobrej Nadziei z Kapsztadem oraz Wodospady Wiktorii.
– Ciekawe spostrzeżenie? – Murzyni mają na wszystko czas, i wszystko olewają. Nikt się nie denerwuje.
– Czy chcę wrócić ? – Może do Kapsztadu. Ale za max 10 lat.
-Następny wyjazd?- może Birma, może Japonia, może Peru i Boliwia. Dużo tych może, ale nie mam pojęcia co się „urodzi” nam w głowie.

Dodaj komentarz